Nikt nie uprzedził ludzi, że armia białoruska z rozkazu Aleksandra Łukaszenki będzie ćwiczyć walkę z polskimi dywersantami. Przy Brzostowicy Wielkiej na granicy polsko-białoruskiej, zdezorientowani ludzie myśleli, że wybuchła wojna. Wojnę mieli rozpocząć polscy partyzanci mieszkający na Białorusi.
Dziś miały miejsce niezapowiedziane manewry wojska białoruskiego. Na granicy pojawiły się betonowe zapory, umocnione stanowiska ogniowe, posterunki obłożone workami z piaskiem. Widząc to mieszkańcy Brzostowicy Wielkiej wpadli w panikę. Trzydniowe manewry pod dowództwem wiceszefa Sztabu Generalnego generała-majora Siergieja Dudko mają służyć „nauce likwidacji oddziałów dywersyjnych i partyzanckich wroga”. Odziały partyzanckie miały by być tworzone z polskiej mniejszości narodowej, która jest liczna na terenie Grodzieńszczyzny.
W całej Brzostowicy zakazano też sprzedaży alkoholu z powodu stanu wojennego. Wojsko wspierane przez milicję dokonało rewizji ćwiczebnych rewizji samochodów przejeżdżających przez miejscowość. „Rano jechałam przez ten posterunek. Zatrzymali, kazali wysiąść. Chciałam zjechać na pobocze, żeby nie tamować ruchu, a milicjant jak się na mnie nie wydrze: „Nie trzeba myśleć! Stań tam, gdzie ci każą!”. Za mną jechał mój znajomy, to mu tuż przed samochodem rzucili kolczatkę na drogę i przebili koła” – relacjonuje mieszkanka Brzostowicy.
Został wydany nakaz zamknięcia okien przez które partyzanci mogli by wrzucić ładunki wybuchowe. Ćwiczenia te mają na celu sprawdzenia reakcji na powtórzenie się scenariuszu ”ukraińskiego”. Na terenach manewrów wprowadzono godzinę policyjną.
Reporters.pl / za Radio Swoboda