Polski czyn zbrojny podczas Wielkiej Wojny zapisał się w świadomości naszego rodu głównie w postaci Legionów Polskich po stronie Austro-Węgier. Jest to zrozumiałe, stronnictwo związane z Józefem Piłsudskim miało po odzyskaniu niepodległości, a szczególnie po 1926 roku, największe wpływy na kształt państwa i narodu polskiego.
Jednak i po drugiej stronie frontu I wojny światowej nasi przodkowie chwycili za broń i umierali z myślą o jednym – odrodzonej i wolnej ojczyźnie. Nieraz wykazywali się przy tym niespotykanym heroizmem, brawurą oraz nieugiętością. Jeden z aktów bohaterstwa Polaków w tej wojnie trafił na pierwsze strony gazet od Berlina aż po Moskwę. Zapraszamy na artykuł historyczny poświęcony wyczynom polskich ułanów w bitwie pod Krechowcami.
Historia pierwszowojennej polskiej jazdy na wschodzie zaczyna się jesienią 1914 roku, gdy dowództwo rosyjskie wydaje zgodę na formowanie legionu polskiego u boku armii carskiej. Równolegle z oddziałem piechoty (znanym jako Legion Puławski) powstaje w Warszawie szwadron kawalerii. Rząd rosyjski jednak aż do końca swojego istnienia nie będzie obdarzał polskich formacji wojskowych w Rosji zaufaniem, dlatego będą miały one chroniczne problemy z uzbrojeniem, wyposażeniem, zaopatrzeniem i wsparciem na polu bitwy. Niemniej dalej będą niosły służbę frontową – po niezwykle ciężkich bojach lata 1915 roku w twierdzy bobrujskiej Legion zostaje rozwinięty do Brygady Strzelców Polskich, a szwadron do Dywizjonu Ułanów. W takiej formie polscy żołnierze spędzą lato i jesień roku 1916, biorąc udział w walkach pozycyjnych nad Szczarą. Na samym początku 1917 roku Polacy przerzuceni zostają do guberni kijowskiej w celu przeformowania w Dywizję. Tam zastaje ich rewolucja lutowa i wynikający z niej wszechobecny nieład. Korzystając z rewolucyjnego zamętu ułani samorzutnie rozrastają się do rozmiaru pułku, tworząc w ten sposób Pułk Ułanów Polskich.
W takiej formie organizacji trafiają latem na front austriacki, gdzie załamuje się ofensywa Kiereńskiego. Pułk Ułanów Polskich od 21 lipca 1917 znajdował się w Stanisławowie – mieście, będącym wówczas w granicach monarchii Habsburgów i co istotne, zdominowanym przez Polaków. Ułani przez trzy dni bronili ludności cywilnej i magazynów wojskowych przed grabiącymi miasto maruderami cofającej się armii rosyjskiej. Tym samym uchronili Polaków przed mordami i gwałtami, a miasto przed ciężkim zdewastowaniem ze strony zdemoralizowanego rewolucją i demokratyzacją żołdactwa rosyjskiego. Następnie zostali 24 lipca przydzieleni do rosyjskiej 11. Dywizji Piechoty działającej pod miastem. Tego dnia inna rosyjska dywizja pod naporem Niemców odsłoniła lewe skrzydło 11. DP, powstało zagrożenie okrążenia. Przed godziną trzecią po południu dowódca polskiej jazdy, pułkownik Bolesław Mościcki, poproszony został przez dowodzącego zagrożoną dywizją generała Pawła Sytina o opóźnienie niemieckiego natarcia, co pozwoli Rosjanom na wycofanie się za Bystrzycę. Postanowił rozdzielić działania pułku na dwa odcinki: 1. i 4. szwadron bronić się miał wzdłuż polnej drogi z Radczy do Stanisławowa, a szwadron 2. i 3. wraz ze szwadronem km-ów miały szarżować po obu stronach szosy Stanisławów-Łysiec na wieś Krechowce, zajętą wówczas przez piechotę bawarską.
Szarżę na Krechowce, bogato nasycone przez broniących się Niemców karabinami maszynowymi, opisuje jeden z podoficerów 2. szwadronu: „Ogień karabinowy wzmaga się na linii nieprzyjaciela,
a karabin maszynowy bez przerwy terkocze (…). Zaczynamy wszyscy wrzeszczeć, (…) nie słysząc
i nie wiedząc nawet, czy strzelają do nas, pędząc galopem naprzód, aby dalej, szukając na lewo i prawo nieprzyjaciela, bo go dostać i razić po karku lancą lub szablą. (…) Szwadron wciąż idzie naprzód, nie zważając na straty jakie ponosi. Piechota nieprzyjaciela, widząc zbliżający się pas pochylonych do przodu lanc i wzniesionych do góry szabel nie wytrzymuje nerwowo i zaczyna uchodzić pojedynczo, a my jak huragan wpadamy w ich szeregi, rąbiąc i kłując co pod rękę wpadnie.” Walki toczyły się o poszczególne domy obsadzone przez Bawarczyków, ułani w grupach szturmowych zdobywali jeden budynek za drugim. Ze wsparciem rosyjskiego samochodu pancernego osiągnęli środek wsi i zajęli cerkiew. Wtedy jednak panika w szeregach niemieckich została opanowana, do Krechowiec dotarły posiłki, opór nieprzyjaciela stężał i dalsze natarcie oznaczałoby dla ułanów ciężkie straty. Trójszwadronowa grupa wycofała się wzdłuż Bystrzycy i szosy pod niemieckim ostrzałem na skraj Stanisławowa. Po godzinie 20:00 dołączył do nich pluton z 4. szwadronu zabezpieczający całą przeprawę rosyjskiej dywizji przez Bystrzycę, któremu udało się wysadzić mosty na rzece tuż przed nadejściem Niemców.
Równolegle, na lewym skrzydle pułku, trwały działania 4. i 1. szwadronu. Na wysokości uroczyska Dąbrowa, na wschód od Krechowiec, ułani napotkali dwa szwadrony kawalerii przeciwnika i w pościgu za nimi dostali się w pobliżu Drohomirczan pod ogień austriackiego batalionu Bośniaków, który wyparł 4. szwadron z powrotem do Dąbrowy. Polski kontratak pełnymi siłami ostrzeliwany był ogniem broni maszynowej, lecz ułani nie patrząc na straty szarżowali dalej. Podobnie jak w Krechowcach, gdy ława kawaleryjska zbliżała się do stanowisk austriackich, Bośniacy nie wytrzymali nerwowo i poczęli rzucać się do ucieczki. Polskie szwadrony raz jeszcze powróciły do uroczyska, tym razem ostrzelane zostały przez niemiecką artylerię, po której do ataku znów przystąpili Bośniacy. Jednak gdy 4. szwadron ułanów przepędził z pola bitwy niemiecką kawalerię, a spieszony 3. szwadron rozpoczął ostrzał z Dąbrowy, piechota się zatrzymała. Około godziny 20:00, gdy zapadał już zmierzch, obydwa szwadrony dołączyły do pułku w rejonie folwarku Nadzieja. Tym samym bitwa dobiegła końca.
Przez pięć godzin czterystu ułanów zaciekle walczyło z dwoma batalionami piechoty, dwoma szwadronami kawalerii i kilkoma bateriami artylerii, w sumie ok. 2 tysiącami żołnierzy austriackich i niemieckich. W sześciu szarżach w szyku konnym Polski Pułk Ułanów stracił: zabitych jednego oficera i 31 ułanów, rannych 46 ułanów oraz zabitych i rannych 106 koni. Podczas wieczornej odprawy pułkownik Mościcki uznał zadania za wykonane – ruch przeciwnika zablokowano na pięć godzin, co w pełni uratowało rosyjską 11. Dywizję. Głównodowodzący armii rosyjskiej generał Korniłow przesłał do pułku depeszę z gratulacjami i podziękowaniami dla „świetnych ułanów polskich, bohaterów oficerów i ułanów za ich pierwszy czyn bojowy pod Krechowcami.” Ułani zostali przez generała Korniłowa oraz ministra wojny Aleksandra Kiereńskiego obsypani Krzyżami Św. Jerzego, na cały pułk wyznaczono ich w sumie 242 wraz z 80 Medalami Św. Jerzego. Nie był to dla pułku jednak koniec przeżyć związanych z bitwą. Ułanów, odtąd nazywanych powszechnie „krechowieckimi”, dyslokowano w rumuńskim Szendriczeni. Tam z wizytą do nich przybyła francuska misja wojskowa wraz z generałem księciem Tumanowem, dowódcą rosyjskiego II Korpusu Kawalerii. Po przyznaniu pułkownikowi Mościckiemu, oficerom i ułanom francuskich odznaczeń, szef misji, pułkownik Tabouhis, wygłosił przemówienie, zrelacjonowane przez porucznika Zygmunta Podhorskiego, dowódcę 2. szwadronu. „Tabouhis (…) nawoływał do wytrwania do końca w walce z Niemcami, obiecując że po wojnie Francja będzie piękną, Anglia bogatą, Rosja silną, a Polska będzie. Słowa te tak do żywego dotknęły pułkownika Mościckiego, że (…) natychmiast po wyjeździe Francuzów, w obecności generałów rosyjskich wybuchnął: – Czy oni wszyscy myślą, że my się za nich bijemy? Ja biję się nie za Francję i nie za Rosję. Po co mi te krzyże? Ja się tylko za Polskę biję, Po czym zerwał z piersi ordery rosyjskie i cisnął je na ziemię. Zmieszali się Rosjanie, jeden tylko książę Tumanow zachował spokój, wzniósł toast za pułk i kazał trębaczom zagrać Jeszcze Polska nie zginęła.”
Wyczyn ułanów znalazł przede wszystkim uznanie w oczach generała Karla Litzmana, zwycięzcy bitwy pod Łodzią i dowodzącego także pod Krechowcami. Na prośbę mieszkańców Stanisławowa o zgodę na opiekę nad rannymi polskimi kawalerzystami odrzekł: „powiedz pan, panie burmistrzu, tym ułanom, którzy atakowali moich Bawarczyków, że otrzymałem od swoich podkomendnych raport, iż atak ułanów był wykonany z wielką brawurą i rycerskością.” Upoważnił władze gminy, by jeńcy polscy zostali zgrupowani w oddzielnej kwaterze oraz zostali otoczeni opieką.
Bitwa pod Krechowcami w skali Wielkiej Wojny była zaledwie epizodem, lecz nabrała dużego rozgłosu w polskiej, rosyjskiej, a nawet niemieckiej opinii publicznej. Opóźniać przeciwnika wyposażonego w karabiny maszynowe, artylerię i samochody pancerne, nie mając samemu niemal nic prócz szabli, wydaje się być szaleństwem. Pułkownik Mościcki z „krechowiakami” szaleństwem tym opóźniał działania przeciwnika przez pięć godzin. Nie była to jedna szarża, wzorem Somosierry czy Rokitnej, lecz sześciokrotne zajadłe rzucanie się na wroga, które w zupełności zagwarantowało strategiczny sukces. Ułani Krechowieccy ponownie stanęli na straży żywiołu polskiego na kresach dawnej Rzeczypospolitej jako 1. pułk ułanów I Korpusu Polskiego w Rosji, wyzwalając od bolszewików obszary obecnej wschodniej Białorusi. Stanęli także do walki w obronie granic odrodzonej Rzeczypospolitej w wojnie z Rosją Sowiecką. Szlak bojowy 1 Pułku Ułanów Krechowieckich zakończył się pod Kockiem, w ostatniej bitwie kampanii wrześniowej. Chrzest bojowy pierwszego pułku jazdy II RP został upamiętniony na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie napisem na jednej z tablic: „KRECHOWCE 24 VII 1917”.