Na akcję „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia” pojechaliśmy już trzeci rok z rzędu. Do tych samych miejscowości, co zwykle i na te same cmentarze, co zwykle. Wydawać by się mogło, że nic nas już nie zaskoczy, nie zdziwi… A jednak!!!
Już w lutym mieliśmy zamkniętą listę wolontariuszy i dwie osoby w rezerwie. Kłopoty zaczęły się pod koniec kwietnia. Większość wolontariuszy zrezygnowała z wyjazdu (z różnych przyczyn). Zrobiliśmy drugi nabór, ale i ci „drudzy” też zrezygnowali. Zostało nas tylko pięć osób. Cały maj i czerwiec zadawaliśmy sobie trudne pytanie: odwołać wyjazd, czy czekać na cud? Cud się zdarzył. Do naszej piątki zostali dołączeni dwaj wolontariusze z Wrocławia, których grupa się „rozleciała”. I tak właśnie – z przygodami na starcie – pojechaliśmy w tym roku na akcję „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”.
Najpierw odwiedziliśmy Bóbrkę oddaloną o dwadzieścia kilka kilometrów od Lwowa. Jak zwykle zamieszkaliśmy u katolickich sióstr Rodziny Maryi, gdzie przełożoną jest Polka. Goszczono nas „polskim” jedzeniem i mieszkaliśmy w „polskich” warunkach.
Już pierwszego dnia po przyjeździe zabraliśmy się do pracy na cmentarzu. Poprawiliśmy stan wielu grobów, nad którymi pochylaliśmy się już w tamtym roku. Niestety zarosły!!!. Ale też zajęliśmy się wieloma nowymi nagrobkami: oczyściliśmy je z mchu i brudu, obkopaliśmy, wyplewiliśmy chwasty, posadziliśmy cebulki kwiatów (zakwitną wiosną). Na wielu nagrobkach odnowiliśmy napisy – zwłaszcza tam, gdzie nie były już one widoczne. Dziewczęta bardzo dokładnie wyplewiły teren wokół kaplicy Czajkowskich, którą wykorzystuje się podczas ceremonii pogrzebowych i uroczystości Wszystkich Świętych. Chłopcy natomiast karczowali grube pnie drzew zasłaniające dużą część nagrobków. W ten sposób odsłanialiśmy polskie groby a na nich polskie nazwiska dawnych mieszkańców Bóbrki. Naszej uwadze nie uszły groby wybitnych bóbrczan: urzędników, lekarzy, nauczycieli, księży. Takie nagrobki wypielęgnowaliśmy szczególnie, bo spoczywający pod nimi ludzie tworzyli dziedzictwo II Rzeczypospolitej, którego i my czujemy się spadkobiercami. W roku bieżącym – ze względu na setną rocznicę odzyskania niepodległości – było to dla nas wyjątkowo ważne. Dlatego też po doprowadzeniu takich nagrobków do idealnego stanu – „ubieraliśmy” je w biało-czerwone kwiaty oraz w polską flagę.
Cmentarz w Bóbrce pięknieje coraz bardziej, ale ze względu na mnogość polskich grobów, wymaga jeszcze wielu lat pracy. Niespodzianką było dla nas znalezienie grobu krewnego naszego nauczyciela-germanisty. W ubiegłym roku nie dotarliśmy do tej części cmentarza, bo była bardzo zarośnięta. Teraz musimy tylko wyjaśnić, kim był ten zmarły dla naszego pana Pawła.
Wieczorami jeździliśmy do Lwowa, by zwiedzić to piękne miasto: Cmentarz Łyczakowski z Cmentarzem Orląt, Wysoki Zamek, Katedrę, Rynek. Była to dla nas „namacalna” lekcja bogatej, wielowiekowej polskiej historii.
Po czterech dniach pobytu i pracy w Bóbrce pojechaliśmy do Podwołoczysk, oddalonych o czterdzieści kilometrów na wschód od Tarnopola. Tam mieszkaliśmy i żywiliśmy się … w hotelu. Z Podwołoczysk przez następne cztery dni dojeżdżaliśmy do pracy na cmentarz w Kaczanówce. To tu ma swoje korzenie wielu naszych uczniów i nauczycieli.
W Kaczanówce także poprawialiśmy stan nagrobków porządkowanych w poprzednich latach – bo „zarosły”- ale zajmowaliśmy się także „nowymi” grobami.
W tym roku wyjątkowo leżał nam na sercu grobowiec dwóch księży z terenów obecnej Białorusi (jeden – Cyprian Sieklucki – z Grodna, drugi – Adam Radziszewski – z Mohylewa). Co oni tu robili? Dlaczego pochowano ich w dawnej Galicji? Przecież to był inny zabór!!! Odpowiedź znaleźliśmy w Katalogu Powstańców Styczniowych. Księdza Cypriana car za udział w powstaniu zesłał na Syberię, o księdzu Adamie wiadomo, że też walczył w powstaniu a potem został proboszczem w Kaczanówce. Wyobraźnia historyczna podpowiada rozwiązanie ich zagadki. Prawdopodobnie po zesłaniu nie pozwolono im osiedlić się w Królestwie Polskim i powstańców-tułaczy przygarnęła Kaczanówka. Tym bardziej, że ówczesny właściciel wsi – Jan Czarniecki – też walczył w powstaniu i też spoczywa na kaczanowskim cmentarzu. Księża leżą w głębokim murowanym grobowcu (jedyny na tym cmentarzu), do którego ktoś się włamał. Obity grobowiec, odsunięta płyta nagrobna, podkop, połamany metalowy płotek. Co można było, to odnowiliśmy. Przecież nie mogliśmy pozwolić, by nasi bohaterowie narodowi spoczywali w zdewastowanym grobowcu. Wycięliśmy zarośla, wykarczowaliśmy korzenie, wyplewiliśmy teren wokół nagrobka, naprawiliśmy i pomalowaliśmy płotek, umyliśmy granit nagrobny a na końcu „ubraliśmy” w biało-czerwone kwiaty i polską flagę. Inskrypcja wyryta w granicie głosi” „Przecierpieliśmy wiele za wiarę i ojczyznę, po długiem tułactwie na wygnaniu spoczęliśmy tu z dala od swoich”. Wolontariuszka Sylwia skomentowała ją krótko: „Swoi przyszli do Was”. W takim szczególnym „patriotycznym” roku nie mogło być inaczej.
Na kaczanowskim cmentarzu odnawialiśmy też groby „na zlecenie”. Starsi mieszkańcy okolic Mirska prosili nas: odnówcie grób mojego dziadka lub ojca, bo ja już tam nie pojadę. Informacja, iż jeździmy co roku do Kaczanowki, rozeszła się już przecież w środowisku lokalnym.
O ten cmentarz bardzo dba miejscowa pani sołtys. Każe pracownikom kosić trawę, odchwaszczać ziemię środkami chemicznymi. Coraz bardziej zadbany staje się ten polski zakątek Podola. Ale – niestety – pewne straty są nieuniknione i nieodwracalne. Z żalem należy stwierdzić, że przewrócił się kolejny nagrobek lub że w miejscu dawnego polskiego – powstał nowy ukraiński grób. Na to nic nie poradzimy.
W Podwołoczyskach i w Kaczanówce spotykaliśmy się z rodakami – naszymi dobrymi znajomymi. Odwiedziliśmy starsze panie: Ludwikę, Marię, odwiedziliśmy tez panią Orysię, która mieszka przy cmentarzu i zawsze nas gości. W tym roku sprzedała już krowę i nie miała „swojego” mleka. Ale specjalnie dla nas poszła na wieś i kupiła, żebyśmy tylko mogli skosztować świeżego mleczka. Gościnność i życzliwość pani Orysi jest naprawdę wielka. Złożyliśmy też, jak co roku, krótką kurtuazyjną wizytę panu burmistrzowi Podwołoczysk, ktory ma rodzinę w Mirsku. Lubi nas i zawsze obdarza małymi prezentami. W tym roku dostaliśmy między innymi pamiątkowe jubileuszowe magnesy na lodówkę z wizerunkiem miasta.
W Podwołoczyskach również wieczorami robiliśmy sobie wycieczki. Ale krótsze, piesze. Jednego dnia poszliśmy więc nad Zbrucz, bo tam była granica II Rzeczypospolitej, innego dnia poszliśmy do pobliskich Wołoczysk, by obejrzeć katolicki kościół, który sowieci przerobili na dwupiętrową fabrykę. To były lekcje polskiej historii dające nam wiele do myślenia.
Z przeprowadzonej po powrocie do domu ewaluacji wynika, że każdy z uczestników ocenia tegoroczny wyjazd na akcję „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia” bardzo dobrze. Wszyscy wróciliśmy zadowoleni i spełnieni – mimo naprawdę ciężkiej pracy.
Chcemy zatem organizatorom Akcji serdecznie za nią podziękować.
Genowefa Tymbrowska
opiekun grupy
Kaczanówka
Bóbrka