Wszędzie dobrze, ale …w Lityniu najlepiej. Takie powiedzenie ukuli uczestnicy VIII edycji akcji „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia” z Gimnazjum nr 1 im. Polskich Olimpijczyków w Oławie.
Należeli do nich uczniowie (Alicja Martynoga, Helena Mościbrodzka, Wiktoria Skrypchuk, Jerzy Suliński, Bartek Kozakiewicz, Filip Szewczyk, Maksymilian Szewczyk, Igor Szewczyk), nauczyciele (Wioletta Maciejewicz – Guź, Jolanta Szewczyk) i rodzic jednego z uczniów (Jerzy Szewczyk). Wszyscy zaangażowali się w akcję po raz pierwszy. A skąd takie powiedzenie? O tym poniżej.
Początek
Nasza wyprawa zaczęła się 9 lipca br. przed Urzędem Marszałkowskim we Wrocławiu, gdzie spotkaliśmy się z pozostałymi wolontariuszami. Przywitały nas tam m.in.: Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz, Członek Zarządu Województwa Dolnośląskiego Tadeusz Samborski oraz Kardynał Henryk Gulbinowicz. Wydarzenia uświetniły występy grup takich jak Zespół Wokalny Dzwoneczki z Żytomierza, Zespół Tańca Ludowego, Chór Zgoda z Wilna i inne. Po koncertach oraz odebraniu zniczy udaliśmy się w stronę granicy.
Niedziela. Dzień pierwszy
O Ukrainie nasłuchaliśmy się przed wyjazdem całkiem sporo. Wszystkie opowieści konfrontowaliśmy z Wiktorią, naszą koleżanką, która do Oławy przeprowadziła się z Kamieńca Podolskiego. Ponieważ posiada ona kartę Polaka, może uczyć się i mieszkać w naszym mieście. Podczas wyjazdu służyła nam nie tylko siłą fizyczną, ale również występowała w roli tłumacza i pomagała odnaleźć się w nowej dla nas rzeczywistości. A rzeczywistość od momentu przyjazdu była dla nas zaskoczeniem. Przede wszystkim nie myśleliśmy, że nasz przyjazd wywoła takie poruszenie wśród lokalnej społeczności. Przygotowano dla nas świetne lokum w „Lityńskim Dworze” (zadbał o nie pan Mikołaj, znajomy właściciela „Dworu”, tato pani Lilii Humeniuk, która przez mera Litynia, pana Anatolija Byczoka, została wyznaczona na naszą opiekunkę). Posiłki jadaliśmy w pobliskim „Obołoniu”, gdzie przemiła Szefowa, widząc nasze zainteresowanie ukraińską kuchnią, serwowała nam wszystkie narodowe przysmaki. Przede wszystkim powitano nas jednak z honorami. Najpierw zaopiekowała się nami wspomniana pani Lilia, a następnie ksiądz Bazyli Żyński, który wieczorem specjalnie dla nas odprawił mszę w pobliskim kościele.
Już ta msza pokazała nam, że znaleźliśmy się w innym świecie. Wnętrze kościoła niezupełnie przypomina nasze zadbane świątynie. Ksiądz Bazyli opowiedział nam jego historię i wówczas wszystko stało się jasne: pierwszy, drewniany kościół pw. Matki Bożej Śnieżnej powstał na ziemiach ówczesnej Rzeczypospolitej w 1728 r. W 1856 r. na miejscu kościoła drewnianego powstał kościół kamienny pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. W 1910 r. parafia liczyła ponad 5 tys. parafian. Na przełomie lat 20-30 XX w. władze komunistyczne zamknęły kościół, rozstrzelały ostatniego ks. proboszcza, a budynek przeznaczono na dom tańców. Dopiero w 1994 r. dzięki staraniom garstki parafian oddano budynek na cele kościelne i od tej pory odbywają się tu regularnie msze święte. Na dzień dzisiejszy parafia lityńska liczy ok. 50 osób. Choć kościół nadal wymaga wielu prac remontowych wewnątrz i na zewnątrz, podziwialiśmy hart ducha i zapobiegliwość garstki parafian i ich proboszcza, dzięki którym świątynia powoli odzyskuje dawny wygląd. Przejęta jej historią była również pani Lilia. Opowiadała ona o dyskotekach, które tam się odbywały i na które chodziła bez świadomości, że to dawny kościół…
Dzień zakończyliśmy na cmentarzu. Teren nekropolii lekko przeraził nas rozmiarami i tragicznym stanem. Teren obrastały co najmniej półtorametrowe drzewa, chaszcze i krzewy. Wiele grobów było zniszczonych. Niektóre z nich połamały się, a część leżała zakopana w ziemi. Nie ostudziło to jednak naszego zapału do pracy, a ks. Bazyli uspokoił nas, że większą część cmentarza zajmują groby ukraińskie i tylko ta najstarsza, sięgająca XVI w. (!), mieści groby polskie. Pomodliliśmy się za dusze naszych zmarłych przodków, zwłaszcza tych zamordowanych wraz z ks. Proboszczem przez komunistów.
Poniedziałek. Dzień drugi
Następnego dnia przyjechał do nas mer Litynia, pan Anatolij Byczok, wraz ze swoimi współpracownikami z Urzędu Miasta. Gdy pytał nas o pierwsze wrażenia, zdradziliśmy, że początkowo myśleliśmy, iż zaszła pomyłka. Ze względu na serdeczność i życzliwość Litynian podejrzewaliśmy, że pomylono nas z jakimiś ważnymi osobistościami. Przecież my przyjechaliśmy jako prości wolontariusze, z potrzeby serca, ratować od chwastów niepamięci groby naszych przodków, a tu takie poruszenie… Mer rozwiał nasze obawy co do pomyłki i obiecał wszelaką pomoc przy porządkowaniu polskich grobów.
Na cmentarzu okazało się, że pan Anatolij nie rzuca słów na wiatr. Czekali tam na nas pracownicy zieleni miejskiej, którzy pomogli nam wykarczować część drzew, odsłaniając w ten sposób niewidoczne wcześniej polskie groby. Poza tym mieliśmy do dyspozycji samochód z przyczepą, dzięki któremu mogliśmy wywozić z terenu cmentarza gałęzie, trawę, śmieci itd.
Pracowita rzeczywistość
Na początku nasza praca polegała na koszeniu, grabieniu i wywożeniu zebranej trawy. Ciągle też usuwaliśmy nagromadzone przez ostatnie dwa lata, gdy do Litynia nie zaglądali wolontariusze z Polski, śmieci. Było to mozolne i ciężkie, jednak już po kilku dniach można było zobaczyć zadowalające efekty. Gdy pozbyliśmy się chwastów, przyszła kolej na nagrobki. Dokładnie je umyliśmy, okopaliśmy i oczyściliśmy z wszelkiego rodzaju mchu i porostów. Gruba warstwa pyłu, kurzu i innych zabrudzeń przysłaniała polskie napisy. Gdy je odkryliśmy, złapaliśmy za pędzle i zaczęliśmy je poprawiać. Było to zadanie nad wyraz trudne, ponieważ z biegiem lat napisy prawie w całości zniknęły. Ekipa TVP Wrocław, która nas odwiedziła, była pozytywnie zaskoczona naszą pracą. Za wysiłek dziękował nam również pan Tomasz Olejniczak, Konsul Generalny Rzeczpospolitej Polskiej w Winnicy. Odwiedził nas ze względu na to, iż Lityń leży w pobliżu Winnicy, a z władzami miasta łączą go bardzo przyjazne stosunki.
Przyjaźń polsko-polska i polsko-ukraińska
Polski cmentarz w Lityniu stał się dla nas miejscem wyjątkowym i symbolicznym. Spotkali się na nim przy wspólnej pracy katolicy i prawosławni, Polacy i Ukraińcy, władze samorządowe i kościelne. Współpracownicy mera zrobili więcej niż powinni. Gdy na koniec zorganizowaliśmy na cmentarzu modlitwę w intencji na nim pochowanych, przyszli, aby modlić się razem z nami. Wielką pomoc okazali nam również parafianie ks. Bazylego. Codziennie pracowała z nami zaproszona przez niego polska młodzież – Witalij, Alosza, Albina, Natasza i Ira oraz pan Leonid Skiba, dziadek Witalija. Bez ich pomocy prawdopodobnie nie udałoby nam się skończyć pracy na czas, a całość nie wyglądałaby tak dobrze. Za każdym razem przychodzili pełni optymizmu i chęci do pracy, co bardzo nas motywowało. Każdego dnia dostarczali nam różnego rodzaju owoce oraz sok brzozowy, a na zakończenie ich rodzice za drobiazgi, które przywieźliśmy im w prezencie, odwdzięczyli się nam pięknymi wyrobami z lityńskiej gliny. Tak bliskie relacje nawiązaliśmy nie tylko podczas wspólnej pracy. Z okazji święta Piotra i Pawła pojechaliśmy razem do Winnicy, a w niedzielę na odpust do Berdyczowa. Oba miejsca zwiedzaliśmy pod kątem wciąż tam obecnych śladów polskości.
Zaznajomiliśmy się nie tylko z Polakami mieszkającymi nadal w Lityniu. Byliśmy także na specjalnie dla nas przygotowanych zajęciach w Szkole nr 1, gdzie nawiązaliśmy relacje z Ukraińcami. Później oni zaprosili nas na mecz siatkówki, a my ich na dyskotekę do „Obołonia” oraz wspólny wyjazd do Winnicy. Artykuł na nasz temat oraz na temat samej akcji „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia” wraz z naszym zdjęciem zamieściła lokalna prasa.
Przyjaźń z serdecznymi litynianami trwa. Korespondujemy z nimi, kontaktujemy się przez FB, a ks. Bazyli odwiedzi oławską parafię śś. ap. Piotra i Pawła już 22 października br.!
Pożegnanie
Finał naszej pracy miał miejsce wieczorem 17 lipca. O 21.00 zebraliśmy się na wysprzątanym cmentarzu, aby wspólnie pomodlić się za dusze leżących na nim zmarłych. Odśpiewaliśmy Apel Jasnogórski i odmówiliśmy różaniec. Gdy zapadał zmierzch wraz z lityńską młodzieżą ustawiliśmy na nagrobkach zapalone znicze. Odśpiewaliśmy z dumą nasz hymn i w ten sposób oddaliśmy hołd naszym rodakom, których kości pozostały na Ukrainie. Później pożegnaliśmy się z przyjaciółmi i obiecaliśmy, że wrócimy do nich za rok. To samo obiecaliśmy panu Anatolijowi, merowi, który wraz ze współpracownikami przybył do nas rano. Uściskaliśmy również naszego Anioła Stróża – panią Lilię. Jej również złożyliśmy obietnicę powrotu w przyszłym roku. W końcu… wszędzie dobrze, ale w Lityniu najlepiej!
W tej epoce bardzo potrzebujemy miłości, a przez to słowo – miłość – rozumiem wszystkie więzy, wszystkie myśli, które mogą powiązać dwie rozumiejące się dusze. Harmonia wszechświata wymaga, aby – gdy wszystko się kruszy, parę dusz przynajmniej, parę umysłów łączyła jedność, zbliżenie i miłość tak silna, jak silna jest nienawiść innych.
/Listy Krasińskiego do Delfiny Potockie, Z. Sudolski,
- 2, list z 23 września 1832, s. 12/
Tekst: Helena Mościbrodzka i Jolanta Szewczyk
Fot.: Jolanta Szewczyk i Jerzy Szewczyk