W pierwszej połowie lipca 2017 roku grupa wolontariuszy: Bogusław Grabowicz, Leonard Lis, Adam Laszczyński, Maciej Laszczyński i Piotr Laszczyński pod przewodnictwem pani wicedyrektor Ewy Majewskiej z Zespołu Szkół Publicznych w Prusach przystąpiła, w ramach akcji „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”, do kolejnego etapu prac mających na celu renowację starej części łoszniowskiego cmentarza.
„Jesteś „tutejszy” jeśli prochy Twoich przodków leżą w tej ziemi.”
Katarzyna Bonda „Okularnik”
Łoszniów, położony nieopodal Trembowli, był do 1945r. dużą (ponad 3 tys. mieszkańców), niemal w 100% polską wsią. Zamieszkiwało ją od wieków kilkadziesiąt rodów, których nazwiska stale przewijają się w parafialnych księgach metrykalnych, prowadzonych od początków XVIIIw. przez księży karmelitów z Trembowli, a później przez łoszniowskich proboszczów. Jest niemal pewne, że ich protoplaści brali udział w zagospodarowywaniu Podola po spustoszeniach jakich dokonywały tu tatarskie zagony. Pisał o nich w 1899r. Jan Bayger w swoim Szkicu Geograficzno-Historycznym i Etnograficznym Powiatu Trembowelskiego : „Łoszniowski lud, oświecony przez kościół i szkołę, uszlachetniony przez inteligencję, stanął wysoko pod względem moralnym i materialnym, stał się uczciwym, rządnym i postępowym. Dla tych to przymiotów słynie Łoszniów na całem Podolu jako wieś wzorowa”. Ich twarde dłonie, miękkie serca i gorące głowy stworzyły tu, nad zaciszną doliną płynącej od strony Zbaraża Gniezny, niepowtarzalną, samowystarczalną społeczność. Wysiłkiem łoszniowian wzniesiono w II poł. XIXw. przepiękny, górujący nad wsią kościół pw. Św. Jana Kantego. Zamieniony w okresie sowieckim w skład nawozów sztucznych świeci teraz resztkami swego dawnego blasku To właśnie ich groby, ukryte w gęstwinie, otulone gęstymi zwojami dzikiego wina i chmielu, przerośnięte akacją i wiązem przyszło nam przywracać ludzkiej pamięci. Niestety nie wszystkie przetrwały do naszych czasów. Większość wykonano z trembowelskiego piaskowca o czerwonawej barwie. W czasie pracy stale przyświecała nam myśl, że na tym cmentarnym wzgórzu od wieków chowano naszych pradziadów. Mamy nadzieję, że nasza praca pozwoli zachować polskie nagrobki od zniszczenia. Na nowej, ukraińskiej części cmentarza zostało już niewiele miejsca. Gdyby nie nasza akcja, być może miejsce na nowe pochówki byłoby w przyszłości zagospodarowywane przy uzyciu ciężkiego sprzętu. Niechybnie wiązałoby się to z bezpowrotną utratą naszej historii.
Zakres prac był ustalony jeszcze w poprzednim roku, nie było więc problemu z określeniem frontu robót. Na załączonej do relacji mapce, opartej na zdjęciu satelitarnym, widoczna jest zarośnięta, polska część cmentarza z zaznaczonym sektorami, które zostały uporzadkowane w poszczególnych latach trwania akcji. Po wykonaniu wstępnej dokumentacji fotograficznej do pracy ruszyli pilarze i po chwili zapłonęły pierwsze ogniska. Z pomocą przybył jak zwykle nieoceniony Włodzimierz Kobel, z którym spotkaliśmy się pod łoszniowskim sklepem. Wołodia albo Władzio, jak na niego mówiliśmy, stanowi istotny, miejscowy komponent naszego zespołu. Wiejski sklep w Łoszniowie z jego serdecznym właścicielem Mykołą Pretentorem oraz nieustanie uśmiechniętymi sprzedawczyniami: dwoma Juliami, Mariją i Natalią to z kolei nasza tradycyjna baza. Rano zaopatrywaliśmy się tam w niezbędne materiały (od tarczy, kosy spalinowej i zapałek po wodę mineralną) . Wieczorem, po pracy, gasiliśmy pragnienie zimnym, podawanym prosto z beczki, mikulinieckim kwasem chlebowym. Był to także punkt spotkań i kontaktów z miejscową ludnością. Wraz z rozpoczęciem wycinki musieliśmy jednocześnie usunąć wybujałe akacje i „burzany” na części, którą odsłoniliśmy w zeszłym roku. Niestety nie wszystkie poddały się środkom chemicznym zastosowanym przez Władzia Kobla, który pracował tu samodzielnie jesienią. Wraz z postępem prac z chaszczy wyłaniały się kolejne pomniki nagrobne. Zauważyliśmy, że podczas naszego pobytu na cmentarz przychodziło w tym roku więcej obecnych mieszkańców Łoszniowa niż przed rokiem. Niestety jeszcze nie do pomocy – wręcz przeciwnie, to oni często prosili nas o pomoc w wykoszeniu swoich nagrobków. Nie odmawialiśmy bo w większości byli to ludzie starsi, dobrze pamiętający przedwojenny Łoszniów, często spokrewnieni z Polakami. Należy podkreślić, że mieszkańcy Łoszniowa i Trembowli odnosili się do nas z życzliwością lub przynajmniej ambiwalentnie i nigdzie nie spotkaliśmy się z jawną bądź ukrywaną wrogością. Nie bez znaczenia była dla nas np. pomoc w uzyskaniu środków chemicznych do zabezpieczenia pni po wyciętych drzewach, której udzieliła nam starosta wsi Łoszniów pani Olga Mazur. Tymczasem w lipcowym skwarze, dzień po dniu, wycinaliśmy drzewa i krzewy i ciągaliśmy niesamowicie splątane pnączami gałęzie na ogniska. Czasem kiedy w zielonym cieniu zaczynał majaczyć kształt jakiegoś pomnika czuliśmy się niemal jak odkrywcy w rodzaju filmowego Indiany Jonesa, gdyby … gdyby nie to, że na odsłanianym pomniku, który co najmniej kilkadziesiąt lat stał ukryty przed słońcem pod welonem z gałęzi i liści, nie były widoczne nasze nazwiska albo nazwiska naszych sąsiadów, krewnych czy znajomych.
W dniu św. św. Piotra i Pawła, które w kalendarzu juliańskim przypadało na 12 lipca przerwaliśmy prace i odwiedziliśmy wielkie miejsca polskiej historii: Kamieniec Podolski z jego przepięknie położoną warownią, położony nad błękitnymi wodami Dniestru Chocim (słynny z dwóch bitew z Turkami), a w drodze powrotnej przedwojenny polski kurort – Zaleszczyki. „Smaży się zaleszczycka patelnia” pisał o tym dawnym polskim biegunie ciepła, znanym z hodowli melonów i winorośli Melichior Wańkowicz. Po wytężonej pracy na cmentarzu ta podróż przyniosła nam wytchnienie i dodała sił i ochoty do dalszych zmagań z zielonym gąszczem.
Niedzielę 16 lipca postanowiliśmy wykorzystać na zwiedzanie okolic Łoszniowa i skorzystać z zaproszeń naszych znajomych. Po porannej mszy w kościele św . Jana Kantego, udaliśmy się na wycieczkę po okolicznych polach. Ich rozległość i dorodność dojrzewających zbóż, słoneczników i buraków zrobiły na nas wielkie wrażenie. Dotarliśmy do pobliskiej Boryczówki – pierwowzoru filmowych Krużewnik z filmu „Sami Swoi”. Jego scenarzysta Andrzej Mularczyk, zafascynowany opowieściami swojego stryja przekazywanymi w śpiewnej podolskiej mowie, wraz z innymi twórcami filmu na stałe wprowadził Podolan do ogólnopolskiej świadomości kulturowej. Na obiad zaprosił nas Michał Laszczyński, z którym poznalismy się rok temu podczas oglądania starej łoszniowskiej kapliczki. Ostatni po mieczu z łoszniowskich Laszczyńskich opowiedział nam o swojej ogrodniczej pasji. Długo rozmawialiśmy też o współczesnym i starym Łoszniowie, oglądając stare zdjęcia i rozkoszując się przepysznym ciastem gospodyni. Pod wieczór udaliśmy się do Mykoły Pretentora, który również ugościł nas po kresowemu . Jedną z atrakcji był nawet połów karpi w należącym do niego pobliskim stawie. Gościnność gospodarzy była urzekająca, ale wieczorem czekało nas jeszcze spotkanie z księdzem Anatolem Zajączkowskim, proboszczem parafii rzym.-kat. w Trembowli, który opowiedział nam o swojej duszpasterskiej pracy nad Gniezną
.
W wyniku naszych prac kolejna, niemała część cmentarza, skrywająca kilkadziesiąt polskich nagrobków, została przywrócona ludzkiej pamięci. Spenetrowaliśmy też pozostałe części nekropolii i ustaliliśmy zakres ewentualnych dalszych prac. Utrwaliliśmy stare kontakty, nawiązalismy nowe i po raz kolejny wrócliliśmy do domu z przekonaniem o pełnym wykonaniu zaplanowanych zadań .
Piotr Laszczyński