Z początkiem lipca 2021 roku, zaopatrzeni w sprzęt, wyruszyliśmy siedmioosobową grupą z Oławy w kierunku Żytomierza. Podróż oczywiście została zorganizowana pod stałym hasłem „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”. Mimo, że hasło akcji od lat jest niezmienne a cel wyprawy zawsze ten sam, to przeżycia i owoce duchowe, niezależnie od liczby wyjazdów, nigdy się nie powtarzają.
Nekropolia w Żytomierzu czekała na „rodaków” z Polski 2 lata, bowiem okres pandemiczny w znaczny sposób ograniczył możliwości przekraczania granic naszego kraju. W 2021 roku zdeterminowani i stęsknieni Kresów, nie poddaliśmy się i wyjechaliśmy pokonując prawie 1000 km. W samym Żytomierzu czekała na nas prezes Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków na Ukrainie Wiktoria Laskowska-Szczur. Przez 8 dni pobytu była dla nas nie tylko przewodniczką czy opiekunką, również razem z nami brała udział w pracach pielęgnacyjnych żytomierskich grobów.
Czy można nazwać ów prace – pielęgnacyjnymi? Zdecydowanie nie, bowiem w rzeczywistości były to ciężkie, fizyczne męskie prace, polegające na karczowaniu, wycinaniu czy wykopywaniu m.in. akacjowych zarośli i silnie zbitej wysokiej trawy.
Naszym celem miało być odsłonięcie katakumb, położonych na wzgórzu przy cmentarnej kaplicy. Dwie ściany gęsto zarośnięte powojem, winobluszczem i jeżynami, które po dwóch dniach zmagań osłoniliśmy, by stwierdzić, iż pozostały jedynie dwa poziomy grobowych pustych wnęk po kilkanaście w jednym rzędzie. Gdzie zatem szukać płyt? Płyty w kształcie półokręgów a na nich wkute polskie nazwiska leżały wciśnięte w ziemię, obrośnięte ściśle przez darń i odnogi wszechobecnych ostrych akacji. Zatem następne dwa dni robocze zarezerwowaliśmy na odsłanianie ww. płyt. Udało się je wydobyć z zarośli, jednak tu należy podkreślić, iż wiele zaangażowania i wkładu wniosła polonijna młodzież, która przychodziła na cmentarz, by wspierać nas w pracach grabienia, wycinania, mycia płyt nagrobnych czy odnawiania liter. To była wspólna ciężka praca w pełnym słońcu (bo pogoda, aż nad to był hojna w wysoką temperaturę i słoneczny skwar). Odświeżyliśmy również groby rodzin Kraszewskich, Paderewskich, Olizarów, Moniszków oraz kwaterę polskich duchownych. Czas pozwolił nam również na delikatne prace konserwatorskie jak: podklejanie tablic, krzyży czy odmalowanie liter.
Podczas tych prac, (kiedy każdy z uczestników wyjazdu wspólnie, ale jednocześnie indywidualnie przeżywał swoje duchowe kresowe katharsis, zapewne analizując przeszłość naszego kraju i tragedię Polaków, którzy niczym tępym nożem zostali odcięci od Ojczyzny po drugim zaborze i nigdy nie wrócili na łono Matki Polski), wybudzał nas polski język ze wschodnim akcentem. Przychodzili specjalnie, by z nami porozmawiać, rodacy (posiadający już dzieci i wnuki), dzieląc się z nami swoimi wspomnieniami, doświadczeniami czy troskami, jakie obecnie przeżywają, żyjąc na Ukrainie. Mimo, że dobór polskich słów nie przychodził z łatwością, nie poddawali się i próbowali mówić w naszym wspólnym języku. Wzruszenie zawsze udzielało się każdej ze stron.
Tak jak w drodze do Żytomierza było nam dane zatrzymać się we Lwowie, by pokłonić się Orlętom Lwowskim, tak w drodze powrotnej los sprezentował nam niepowtarzalną okazję wzięcia udziału w uroczystościach odpustowych w Sanktuarium Matki Boskiej Szkaplerznej w Berdyczowie, gdzie w 1630 roku wojewoda kijowski Janusz Tyszkiewicz, jako wotum dziękczynne za uwolnienie z niewoli tureckiej, wzniósł świątynię przekazując jednocześnie pod opiekę karmelitom obraz Najświętszej Panienki czczony w jego rodzinie od pokoleń.
Prace porządkowe przy grobach naszch przodków, rodacy spotykani na żytomierskiej ziemi, sposobność do zwiedzenia zakątków miasta, którymi niegdyś przechadzali się m.in. Kraszewski czy Paderewski, obraz Matki Boskiej Berdyczowskiej, przed którym niejeden monarcha Królestwa Polskiego zginał kalana sprawiają, że akcja ratowania elementów polskości na kresach, staje się swoistą pielgrzymką do sanktuarium pamięci. Pamięci o żywych, którzy czekają na pomoc i wsparcie ze strony władz naszego kraju oraz zmarłych, którzy potrzebują naszej modlitwy i opieki nad miejscami spoczynku.
Nie mogę jednak pozostać niema na pewną myśl, która zrodziła się w mej głowie podczas powrotu do Polski. Przez siedem dni odwiedzaliśmy żytomierski cmentarz, a przed oczami pojawiały się wyryte znane nazwiska jak: Tyszkiewicz, Strzębosz, Paderewski… W kulturze europejskiej i religii chrześcijańskiej śmierć nie stanowi końca lecz jest przejściem do nowego, lepszego życia. Pani Grażyna Orłowska-Sondej wykonuje od lat tytaniczną pracę na rzecz wspierania Polonii żyjącej na Kresach, a owoce jej działalności są jednoznacznie wymierne. Gdzie jednak pozostają potomkowie „wielkich” nazwisk: Komorowskich, Olizarów, Tyszkiewiczów, by wspomóc jej dzieło, i namacalnie wesprzeć działania Polonii, która nomen omen nieustannie dba o miejsca spoczynku wiecznego krewnych „znanych i lubianych”.