Tegoroczny wyjazd na akcję „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia” nie był przeze mnie planowany. Nie pracuję już w szkole, zatem nie mam własnych uczniów, z którymi mogłabym pojechać na Akcję. Ci, z którymi jeździłam dotychczas, w tym roku zrezygnowali. Wydawało się, iż wakacyjne plany trzeba będzie zorientować na inne wyjazdy. Ale miesiąc przed Akcją zadzwoniono do mnie….
Iż mam grupę wolontariuszy „do wzięcia” na dotychczasowe cmentarze. Są to uczniowie Liceum Ogólnoksztalcącego Sióstr Urszulanek z Wrocławia oraz absolwentki gimnazjum spod Złotoryi. Taka łączona grupa. Namówiłam też nauczyciela, który co roku ze mną jeździł, by pojechał także i w tym roku. W sumie było nas ośmioro – akurat na mały BUS. Niestety, przed wyjazdem „wypisały” się trzy osoby. Pojechaliśmy więc w piątkę. Szósty – pan kierowca Daniel, który nie tylko nas woził, ale też dzielnie z nami pracował na cmentarzach. Uprzejmy i radosny człowiek. Ze świecą takiego szukać…
Zaczęliśmy od cmentarza w Bóbrce – jeszcze tego samego dnia, kiedy tam dotarliśmy. Trzy godziny odpoczynku po podróży i do pracy. Uporządkowaliśmy bardzo okazałe nagrobki właścicieli Bóbrki – hrabiów Czajkowskich – oraz teren wokół nich. Również inne nagrobki w tym rejonie cmentarza zostały przez nas oczyszczone z mchu, umyte i odchwaszczone. Pomalowaliśmy ochronną farbą ich elementy metalowe a tam, gdzie inskrypcje były słabo widoczne – poprawiliśmy je złotolem. Następnego dnia porządkowaliśmy groby, nad którymi pracowaliśmy już w poprzednich latach. Po prostu zarastają i trzeba się co roku nad nimi pochylać. Kilka godzin pracy „skradł” nam deszcz. Gdy przestawało padać – znów gorliwie pracowaliśmy na cmentarzu. Tak samo było następnego dnia. Dopiero ostatniego dnia pobytu w Bóbrce odpoczęliśmy od deszczu. Mieszkaliśmy – jak zwykle – u Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, gdzie przełożoną jest Polka, siostra Maria. Bardzo się o nas troszczyła. Przygotowywała pyszne śniadania, obiady i kolacje, a gdy się poprzeziębialiśmy – leczyła wykorzystując przy tym swoje medyczne wykształcenie i praktykę.
Po czterech dniach pracy na bóberskim cmentarzu wyruszyliśmy w dalszą drogę. Celem podróży stały się Podwołoczyska. Tam, jak zwykle, mieszkaliśmy i jedliśmy obiadokolacje w hotelu, którego właściciel ma polskie korzenie i trochę mówi po polsku. Po drodze do Podwołoczysk zajechaliśmy na cmentarz w Hałuszczyńcach. Ten cmentarz co roku porządkowała grupa z Kłodzka. Jednak w tym roku nie przyjechali i to właśnie my oczyściliśmy kilka polskich nagrobków wokół grobu księdza Mireckiego. Jego grób nie wymagał naszej pracy. Mieszkańcy Hałuszczyniec sami o niego dbają. Następnego dnia była niedziela – dzień odpoczynku. Spędziliśmy go w niedalekim Zbarażu. Jednak najpierw odwiedziliśmy cmentarz w Zadniszówce (dzielnica Podwołoczysk). Tam również spoczywa wielu Polaków a cmentarz jest bardzo zarośnięty. Pokłoniliśmy się prochom dwóch bohaterów – żołnieży batalionu „Skałat” Korpusu Ochrony Pogranicza, którzy polegli 17 września 1939 r. broniąc polskiej granicy przed bolszewikami (w Podwołoczyskach, nad rzeką Zbrucz, zginęło wówczas 13 żołnierzy). W tym roku minie 80-ta rocznica ich śmierci. W Zbarażu zwiedziliśmy zamek opisany przez H. Sienkiewicza w „Ogniem i mieczem”.
Następnego dnia rano pojechaliśmy do Kaczanówki (11 km.), aby pracować na tamtejszym cmentarzu. Kiedy tam dojechałam, spotkała mnie niemiła niespodzianka. Spośród ponad stu polskich nagrobków z XIX i początków XX wieku, dwadzieścia kilka zostało świeżo uszkodzonych lub rozbitych (niektóre doszczętnie). Z niedowierzaniem patrzyłam na rumowisko. Jeszcze rok temu stały tu piękne polskie nagrobki z jasnego piaskowca, które pieczołowicie pielęgnowaliśmy. Okazało się, iż miesiąc przed naszym przyjazdem na cmentarzu przeprowadzono wycinkę starych drzew dla korzyści materialnych (pozyskiwanie drewna). Drzewa, które można było „położyć” na puste przestrzenie, „położono” na nagrobki. Szkoda!!!! Zawiadomiona przeze mnie pani Maria Krych – przewodnicząca polskiej organizacji w Popdwołoczyskach – przywiozła na cmentarz sołtys Kaczanówki, panią Lubę. Ta tłumaczyła się, iż nie będzie przecież nocować na cmentarzu, by go nadzorować a winna jest tu firma prowadząca wycinkę. Dała mi telefon do jej szefa – podobno syna popa. Ten obiecał, że wszystko naprawi. Ale co to za naprawa!!! Klejem do płytek lub cementem sklejane są na chybił trafił niektóre elementy nagrobków. Inne – te cięższe, na ogół z nazwiskami i datami śmierci – są odrzucane. Powstają „karakany” i nie wiadomo czyje ciała spoczywają pod tymi dziwolągami. Tak na przykład uczyniono z rozbitym nagrobkiem Grzegorza Kaczana – potomka założycieli Kaczanówki (nazwa wsi to niewątpliwie patronimium).
Podczas trzech dni pracy na kaczowieckim cmentarzu oczyściliśmy z chwastów i brudu kilkanaście polskich pomników. Przy jednym z nich pomalowaliśmy metalowe ogrodzenie farbą zabezpieczającą przed korozją. Wykopaliśmy z ziemi trzy nowe tablice – niestety, bez napisów.
Zaprzyjaźniona z nami od lat pani Orysia dogadzała nam jak zwykle przepysznymi przekąskami. Od niej też otrzymywaliśmy wodę do mycia pomników i brakujące narządzia do pracy. W Kaczanówce coraz więcej osób nas rozpoznaje. Na cmentarzu słyszeliśmy staropolskie „szczęść Boże”, a gdy odjeżdżaliśmy – „szerokości”. Dużo osób pracuje bowiem w Polsce i poznało trochę język polski a my kojarzymy się im właśnie z Polską. Nasza obecność jest świadectwem polskości tej ziemi; tylko te poniszczone przez drwali nagrobki… Myślę, że może lepiej by dla nich było, gdybyśmy się nie zainteresowali tym cmentarzem. W zaroślach przewyższających je same przetrwały do dziś.
Genowefa Tymbrowska
opiekun grupy