Motyw ucieczek z obozów koncentracyjnych lub pracy przymusowej, w których okupanci niemieccy i sowieccy więzili podczas II wojny światowej Polaków, znany jest dobrze w naszej historii. Niekiedy zdumiewa nas wytrwałość, przebiegłość lub zwyczajne szczęście ludzi, którym udało się wydostać z piekła na ziemi. Przypadek Sławomira Rawicza pokazuje jednak, że dla zdobycia sławy oraz rozgłosu można haniebne zawłaszczyć sobie to niezwykłe dokonanie.
Rawicz urodził się 1 września 1915 roku w poleskim Pińsku, wówczas w guberni mińskiej Imperium Rosyjskiego, obecnie w obwodzie brzeskim Białorusi. Do 1939 roku został porucznikiem kawalerii Wojska Polskiego i w tym stopniu zapewne walczył w kampanii wrześniowej. Po upadku Polski znalazł się na Kresach Wschodnich, okupowanych przez Armię Czerwoną, a następnie na początku listopada nielegalnie anektowanych przez Związek Sowiecki. Dlatego właśnie jesienią 1939 roku przez Kresy przetoczyła się fala pierwszych sowieckich represji – bezpieka dokonywała masowych aresztowań, nacjonalizowano przedsiębiorstwa i majątki, represjonowano byłych polskich urzędników oraz inteligencję, co dla wielu skończyło się śmiercią z rąk NKWD bądź zesłaniem na Sybir na początku 1940 roku. Nie ominęło to także i porucznika Rawicza, aresztowanego przez sowieckie służby.
Więźniowie gułagu
Od tego etapu jednak należy już traktować jego życiorys z dozą sceptycyzmu. Według części podań, Rawicza przetrzymywano przez w sumie rok w więzieniu, w Charkowie oraz siedzibie NKWD na moskiewskiej Łubiance. Rzecz jasna zgodnie z bolszewickim zwyczajem na przesłuchiwaniach, na których śledczy wydobyć z niego chcieli potwierdzenie że prowadził na Kresach działalność szpiegowską na rzecz polskiego rządu emigracyjnego w Londynie, był ciężko bity i torturowany, nie dawano mu spać i przetrzymywano go w absurdalnie wąskiej celi, w której Rawicz mógł właściwie jedynie stać. W końcu czekistom udało się uzyskać podpis więźnia na zeznaniu stwierdzającym jego agenturalność, prawdopodobnie zdobyty dzięki odurzeniu Rawicza substancjami narkotycznymi. Na tej podstawie usłyszał on wyrok 25 lat ciężkich prac przymusowych w lagrach na Syberii.
Podróż daleko na wschód nie różniła się od tej opisywanej przez innych zesłańców – ścisk, chłód i głód w wagonach bydlęcych, w których wielu skazanych i zesłanych umierało długo przed dotarciem na miejsce przeznaczenia. Gdy skład kolejowy dotarł aż do Irkucka, w pobliże granicy sowiecko-mongolskiej, rozpoczął się kolejny morderczy etap w podróży, bowiem zesłańcy stamtąd mieli dojść do obozu pieszo, w warunkach brutalnej syberyjskiej zimy w grudniu 1940 roku. Przez ponad 1,5 miesiąca grupa nieszczęśników, pod strażą i skuta ze sobą łańcuchem, podążała na północ przez kilkanaście godzin na dobę, starając się nie ulec lodowatemu wiatrowi, gdyż wiedzieli że wraz ze śniegiem i kilkudziesięciostopniowym mrozem niesie on za sobą pewną śmierć. Rawiczowi oraz innym więźniom udało się jednak dojść do obozu pracy, o numerycznym nazwaniu 303, gdzie były porucznik zaczął szybko opracowywać plan ucieczki oraz zaopatrywać się na nią. Odkładał i tak niezbyt hojne racje żywnościowe, gromadził wysuszoną hubę na podpałkę oraz chociażby kawałek futra lub odzienia. Wiedział też, że samodzielna ucieczka będzie skazana na porażkę, wobec tego zwerbował współtowarzyszy – dwóch Polaków, Łotysza, Jugosłowianina, Litwina oraz Amerykanina. Po kilku miesiącach przygotowań uciekli oni z obozu na początku kwietnia 1941 roku, pod osłoną zamieci śnieżnej, gdyż tym sposobem mogli szybko i bez wysiłku pozbyć się swoich śladów.
Siedmiu śmiałków czekało ponad 6 tys. kilometrów drogi przez kawałek rosyjskiej Syberii, a potem Mongolię (w tym pustynię Gobi), Chiny, Tybet i przez Himalaje do Indii. Pokonanie tej trasy zajęło im ponad rok, w czasie którego mieli rzekomo przebywać po co najmniej 30 km na dzień, nieraz będąc wystawionymi na ekstremalne warunki, jak np. trzynaście dni bez pożywienia i wody na pustyni. Dlatego też nie wszystkim uciekinierom udało się przeżyć tę niesamowitą drogę. Zakończyła się ona w szpitalu w indyjskiej Kalkucie, gdzie towarzysze podróży widzieli się po raz ostatni. Rawicz stamtąd dostał się przez Morze Kaspijskie na Bliski Wschód, gdzie zgłosił się do Armii Andersa, czyli Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS, ledwo co ewakuowanych do okupowanej przez Brytyjczyków Persji (tj. Iranu). Przeszedł służbę w polskim lotnictwie na Zachodzie, wojnę skończył ze stopniem plutonowego i osiadł w Wielkiej Brytanii.
Taką przynajmniej wersję wydarzeń z ust Rawicza w latach 50. usłyszał Ronald Downing – brytyjski dziennikarz pracujący dla londyńskiej „Daily Mail”, który poszukiwał znawców regionu Himalajów w związku z organizowaną wówczas przez gazetę wyprawą poszukującą tam yeti. W ten sposób trafił do Rawicza, który opowiedział mu „swoją” niesamowitą historię. Trudno powiedzieć dlaczego Downing, bez wątpienia świadomy i inteligentny dziennikarz, uwierzył Rawiczowi, mimo że ten nie dysponował jakiegokolwiek rodzaju potwierdzeniem lub świadkiem autentyczności ucieczki z syberyjskiego łagru do Kalkuty. Oszołomiony nadludzkim wyczynem uciekinierów Downing przekonał z czasem swojego rozmówcę do opublikowania swojej relacji z ucieczki i tym sposobem w 1956 roku ukazała się książka pod tytułem „Długi Marsz”. Świat literatury niemalże oszalał na jej punkcie, książka rozeszła się w nakładzie bagatela pół miliona sztuk, przełożono ją na 25 języków oraz weszła z czasem do kanonu brytyjskiej literatury przygodowej. Sławomir Rawicz zyskał dzięki niej w Wielkiej Brytanii status bohatera, stał się sławny i zwyczajnie rozpoznawalny. Otoczony szacunkiem i uznaniem zmarł w angielskim Nottingham wiosną 2004 roku.
Pęknięcia w jego historii pojawiały się już jednak od momentu ukazania się „Długiej Drogi”. Znalazło się wielu sceptyków, utrzymujących że przeżycie tak długiej drogi w tak morderczych warunkach jest fizycznie niemożliwe, którzy słusznie zresztą podkreślali, iż Rawicz nie przedstawił żadnych dowodów na autentyczność swojej opowieści. Krytykowali ją za przedstawianie jej jako literatury faktu, choć nie mogli odmówić książce mistrzowsko dobranej stylistyki i tonu. Nie zabrakło też jednak piewców, którzy sugerowali, że autentyczność ujętych w książce wydarzeń nie jest tu kluczowa, gdyż liczy się jej przesłanie oraz symbolizm zwycięstwa człowieka nad żywiołem i jego niezłomność. Dopiero po śmierci Rawicza media oraz specjaliści zaczęli podejmować próby weryfikacji historii ucieczki z sowieckiego obozu pracy. BBC starało się odnaleźć jakiekolwiek dokumenty mające wskazywać na prawdziwość opowieści polskiego weterana i przeszukiwało w tym celu archiwa szwedzkie, polskie, łotewskie, litewskie, amerykańskie oraz rosyjskie.
Sławomir Rawicz
Wszelkie wątpliwości zostały rozwiane przez znalezisko w londyńskim Instytucie Sikorskiego w 2006 roku. Według pozyskanych przez brytyjskie media rosyjskich dokumentów Sławomir Rawicz został w 1942 roku zwolniony z obozu pracy z racji amnestii obywateli polskich oraz formowania Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS. Trafił wraz z innymi Polakami do portu w Krasnowodsku (obecnie Turkmenbaszy w Turkmenistanie) nad Morzem Kaspijskim, skąd statkiem dostali się do Persji. Co więcej, akta te nie potwierdzają aby Rawicz był przesłuchiwany przez NKWD za szpiegostwo, lecz miał trafić do obozu pracy za zabicie jednego z funkcjonariuszy bezpieki. Nie należy tego jednak traktować jako bezsprzeczny fakt, gdyż bardziej prawdopodobne wydaje się, że za zabicie czekisty Rawicz zostałby zabity zaraz po schwytaniu, możliwe że wyrok za zabójstwo funkcjonariusza na służbie powstał w celu nieobjęcia go amnestią w 1942 by utrudnić mu dołączenie do wojsk polskich, a na Syberię trafił za coś jeszcze innego.
Sprawa Rawicza odżyła po raz kolejny w 2009 roku, gdy inny brytyjski dziennikarz odnalazł w kraju Witolda Glińskiego. Gliński, urodzony w 1926 roku na Wileńszczyźnie i również zesłany na Syberię, potwierdził całą wersję zdarzeń opisaną w „Długim Marszu”, oświadczając przy tym, iż to on jest prawdziwym „bohaterem” tej historii, a Rawicz przywłaszczył ją sobie właśnie dzięki dokumentom znajdującym się w Instytucie Sikorskiego. Rok później trasą opisaną w książce ruszyła polska trzyosobowa ekspedycja, której uczestnicy po przebyciu 6,5 tys. kilometrów drogi pieszo, konno i na rowerach zupełnie pogrążyli wersję Rawicza. Wytłumaczyli, że przeżycie prawie dwóch tygodni na pustyni Gobi bez wody i żywności jest nierealne, a opis przejścia przez Himalaje z użyciem druta to kuriozum, gdyż da się je pokonać idąc przełęczami i dolinami, po których biegną wytyczone szlaki. Wersję Glińskiego uznali za prawdziwą, choć uczciwie przyznali iż również nie przedstawił on żadnych dowodów na to że uczestniczył w on w ucieczce.
Witold Gliński
Bynajmniej nie zamyka to całego tematu. Wersja Glińskiego także dostała się pod ogień krytyki, przede wszystkim ze strony Leszka Glinieckiego, innego zesłańca, który przeżył pobyt w „specposiołku Kriesty” (czyli w punkcie osiedleńczym dla zesłańców) w obwodzie archangielskim, na rosyjskiej północy. Podważa ją również Linda Willis, amerykańska pisarka, która z Glińskim rozmawiała osobiście. Powiedział jej, że z Kalkuty dojechał pociągiem do brzegów Morza Kaspijskiego i stamtąd dostał się do Persji, co nie było możliwe, gdyż aż do 1991 roku jedynymi państwami kontrolującymi wybrzeża tego akwenu była Persja oraz ZSRS, więc Gliński także musiał ewakuować się wraz z polskim wojskiem ze Związku Sowieckiego. Również i tutaj zasoby archiwalne Instytutu Sikorskiego są w wielu miejscach niezgodne z wersją wydarzeń podawaną przez Glińskiego, który zmarł w 2013 roku.
Trudno więc ostateczne orzec, kto ukradł czyją historię, jak bardzo ją zmienił i podkoloryzował oraz czy rzeczona ucieczka z łagru przez Mongolię, Chiny i Indie w ogóle miała tak naprawdę miejsce. Nie podlega jednak wątpliwości, iż historia ta weszła do świadomości społecznej, i to nie tylko polskiej, bowiem książka „Długa Droga” stała się w 2010 roku bazą dla scenariusza do filmu „Niepokonani”, wyprodukowanego dzięki współpracy polsko-amerykańskiej oraz wyreżyserowanego przez Petera Weira.