O godz. 11 w nocy, wyłamawszy drzwi wejściowe, wpadła do naszego schronu banda, złożona z Żydów i Ukraińców w sowieckich mundurach. Zrewidowali w brutalny sposób nasze kieszenie, a sprzeciwiającej się s. Anieli przyłożył Żyd nóż do szyi z zamiarem zarznięcia. Widząc znak Krzyża Świętego uczyniony przez jedna z Sióstr nad pozostałymi, Żyd – herszt bandy zaczął ją bić rewolwerem po głowie, aż bryzgała krew.
Niestety, pokoju na horyzoncie nie było widać. Niewole sowiecka zastapiła niewola niemiecka. Niemcy początkowo starali się wykazać rzekomą wyższość swej kultury. Nietrudno było jednak rozszyfrować ich politykę. Oto jak relacjonuje ja siostra Marcela:
„Dwulicowa polityka niemiecka dążyła do rozbudzenia coraz silniejszej nienawiści narodowościowej. Wobec Polaków udawali, że są ich opiekunami i usiłowali nawiązać stosunki towarzyskie, Ukraińcom obiecywali niezależną Ukrainę, potajemnie pozwalali na gromadzenie broni i tworzenie organizacji zbrojnych, w celu tępienia Polaków”.
Czytaj również: Tragiczna historia klasztora w Niżniowie [część pierwsza]
Tragedia Polaków nasiliła się, kiedy w chwili rozpoczęcia żniw latem 1942 r. władze niemieckie ogłosiły olbrzymi kontyngent zbożowy. W tym samym czasie rozpoczęły się łapanki i wywożenie robotników do Niemiec. Większość gwałtów z inicjatywy niemieckiej wykonywała milicja i władze ukraińskie, a wiec ciężary i krzywdy spadały głównie na Polaków. Oczywiście, również na Siostry. Szczególnie dokuczliwy był wspomniany już kontyngent, gdyż pole Sióstr przywłaszczyli sobie sąsiedzi, chłopi i nie zamierzali zwracać przynajmniej części plonów, a za nieoddanie zboża groziło wiezienie. Wybawicielem Sióstr z tej sytuacji był magazynier Roman Bury (jako mały chłopiec przekazany przez rodziców do pomocy ks. kapelanowi), który przez dwa lata załatwiał za nie te sprawę.
Ukraińcy dawali się we znaki równie_ z własnej inicjatywy. W okolicznych lasach pojawiły się ich bojówki. Składały się z młodzieży wiejskiej, ale kierowała nią inteligencja ukraińska. W lipcu 1943 r. Dniestr wyrzucił liczne, zmasakrowane zwłoki Polaków, a w okolicy Niżniowa rozpoczęły się krwawe napady.
„Zrazu były to sporadyczne wypadki, mające na celu wytępienie księży polskich i inteligencji, we wrześniu mordy te nabrały charakteru jakiejś sadystycznej, potwornej zabawy: porywano żywcem ofiary, brano do lasu na tortury lub też w domach pastwiono sie nad nimi, zanim dobito. Rodzina Sabatów przez dwie godziny była bita kolbami po głowach, następnie uwiązanych do powroza wleczono po ulicy, wreszcie zastrzelono” (zapiski s. Marceli).
W zimie rzezie jeszcze sie nasiliły i chociaż wydawało sie to niemożliwe – były jeszcze okrutniejsze. Niżniów jak się okazało, był dla tych bojówek jedna z pierwszych placówek eksperymentalnych. Leżał wśród gór i lasów, a dodatkowo zajmowali w nim eksponowane stanowiska – komendant milicji i nauczyciel, powiązani z tymi bojówkami. Nauczyciel to dawniej lojalny Polak, od 1939 r. zagorzały komunista i w końcu oddany Niemcom fanatyk Ukrainiec. Dramat ludzi potęgował fakt, że niemal w każdej rodzinie spotkać można było dwie narodowości, a nienawiść silniejsza była niż węzły rodzinne. Akcje masowych mordów chwilowo przerwało w marcu 1943 r. wkroczenie sprzymierzonych z niemieckimi wojsk węgierskich, wyraźnie życzliwych Polakom. Do Niżniowa zbliżał się już jednak front niemiecko – rosyjski. Przed rozpoczęciem walk miasto było świadkiem tragedii tych Rosjan, którzy uciekali, wraz z całym swym mieniem, przed bolszewikami pod opiekuńcze skrzydła Niemców, a ci na rynku niżniowskim otaczali ich, odbierali dobytek, ludzi ładowali do wagonów i wywozili do lagrów. Okropny był też widok pędzonych tedy jeńców rosyjskich, wynędzniałych, zawszonych, głodnych, a było wśród nich wielu Polaków wcielonych do wojska sowieckiego. Potem w lesie ulokowało swoje kwatery niemieckie wojsko frontowe. Dopuszczało sie ono strasznych gwałtów, głównie na polskiej ludności, gdyż w wojsku niemieckim było wielu Ukraińców. To wówczas banderowcy spreparowali donos, że siostry przechowują partyzantów-komunistów. Przez kilka dni klasztor nękany był brutalnymi i rabunkowymi rewizjami, a w końcu otoczony armatami i tankami. W ostatniej chwili dowódca osobiście dokonał rewizji i cofnął bezpodstawny rozkaz zagłady domu i sióstr.
Wkrótce przyszło im przeżyć jeszcze raz podobne zagrożenie. Niemcy, wiedząc że nadchodzi kres ich władzy i zdając sobie sprawę, że zasłużyli sobie na zemstę ze strony miejscowej ludności, wyłapywali mężczyzn i więzili ich w szkole, którą zamierzali wysadzić w powietrze. Za ukrywanie kogokolwiek groziła natychmiastowa śmierć, a Siostry w klasztorze dały schronienie kilku rodzinom pogorzelców. Pewnego poranka wszyscy byli zgromadzeni w kaplicy na Mszy św. kiedy Niemcy rewidowali dom. Obecni w kaplicy odnieśli wrażenie jakby bezwzględnych oprawców odepchnęła od niej jakąś siła. Niebawem wkroczyły wojska sowieckie.
Niemcy, którzy wycofali 20 dywizji z frontu wschodniego, a teraz sowieci odcięli im odwrót, usiłowali odebrać jedyne możliwe przejście Dniestru w Niżniowie. Zaczęło sie od nieustannego bombardowania mostu pontonowego, oddalonego od klasztoru o 3 km. Wkrótce jednak rozgorzał czterodniowy, piekielny bój, a klasztor znalazł się w centrum walki. Bolszewicy w tym czasie postanowili wymordować siostry. W przerwie walk z Niemcami sprawdzili, gdzie one przebywają i naprzeciw okna pomieszczenia, w którym sie zgromadziły ustawili armatę. Kiedy po wystrzale przyszli sprawdzić, co sie z nimi stało, ich zdumienie nie miało granic – okno było wyrwane z futrynami, ale zakonnice wyszły spod gruzów żywe. Przewidując, że następnym celem może być kaplica, poprosiły one swego kapelana ks. Wnuka, aby rozdał im komunikanty jako wiatyk. Następny pocisk spadł na ołtarz! Nadeszła noc z 15 na 16 kwietnia 1944 r. – data pamiętna w dziejach Niżniowa! Wieś otaczająca klasztor stanęła w ogniu. Ludność kryła sie po lasach i wąwozach. Siostry schroniły sie w znajdującym się wewnątrz domu składzie. Oto słowa siostry Marceli:
„O godz. 11 w nocy, wyłamawszy drzwi wejściowe, wpadła do naszego schronu banda, złożona z Żydów i Ukraińców w sowieckich mundurach. Zrewidowali w brutalny sposób nasze kieszenie, a sprzeciwiającej się s. Anieli przyłożył Żyd nóż do szyi z zamiarem zarznięcia. Widząc znak Krzyża Świętego uczyniony przez jedna z Sióstr nad pozostałymi, Żyd – herszt bandy zaczął ją bić rewolwerem po głowie, aż bryzgała krew. W przekonaniu bliskiej śmierci Siostry odmówiły wspólnie „Credo”, co doprowadziło bandytów do jeszcze większej wściekłości. Bili, gryźli, przykładali rewolwery do czoła, szarpali, usiłując oderwać najmłodsze Siostry od Przełożonej, której się trzymały. Siostry, wezwawszy opieki matki Marceliny, ponowiły śluby zakonne, a kiedy dwóch żołnierzy powaliło na ziemię siostrę Maurycę, rozpoczęły litanię loretańską. Przy wezwaniu Matko Niepokalana odczucie bliskości i piękna Niepokalanej tak nas zachwyciło, że nieświadome czasu i okoliczności, zaczęłyśmy je powtarzać dziesiątki, a może i setki razy…” (zapiski s. Marceli).
Potem w przekonaniu, że nadchodzi kres ich życia, głośno odmówiły „Pod Twoja obronę”. Napastnicy, zapewne w obawie, że mogą one ściągnąć obrońców, nakazali im milczenie i popędzili je w głąb domu. I to je ocaliło, gdyż przez dziurę w murze udało im się niepostrzeżenie spuścić do piwnicy i tam przetrwały do rana. Były pewne, że ocalenie zawdzięczają modlitwom sióstr Michaeli i Anieli, które bandyci jako staruszki chwilowo zostawili w spokoju. Ale siostra Michaela błagała Boga, żeby cierpienie grożące młodszym siostrom przelał na nią. I tak się stało – kiedy tym młodszym udało się wymknąć z rąk oprawców, ci wściekłość wyładowali na staruszkach, katując je w potworny sposób”. Następnego dnia dom zajęli Niemcy. Zaczął się przemarsz ich dywizji wracających ze wschodu. Był to widok zupełnie inny niż w przypadku wojsk sowieckich – wyglądał nie na klęskę, lecz na zwycięską defiladę. Kolumny wojsk przesuwały się wręcz pod oknami Sióstr i nieraz zatrzymywały się przy studni. Wtedy Polacy (przeważnie Ślązacy) w niemieckich mundurach wylewali swoje żale, a Siostry pocieszały ich, obiecując modlitwę i rozdając medaliki i obrazki Pani Jazłowieckiej. One same prowadziły tryb życia prawie więzienny, pozbawione Mszy św. i wielu rzeczy koniecznych dla ciała i duszy. Do ogrodu nie można było wychodzić, zresztą powietrze tam było okropne, bo nikt nie grzebał sowieckich trupów. Siostra Marcela skorzystała z pierwszej okazji, żeby wysłać młode siostry – Maurycę i Łucję do Szymanowa.
Trochę oddechu przynieśli tej ziemi Madziarzy. Kiedy oni zajęli pas przyfrontowy, siostry mogły uporządkować dom i ogród. Pułkownik węgierski dawał im do pomocy ludzi i konie, a także żywność z kuchni polowej. Klasztor znowu stał się ostoją dla ludności wiejskiej. Przychodzili tu po pociechę, rade, po lekarstwa, ubranie itp., ale zdarzało sie też, że powszechna wówczas nędza prowokowała niektórych do grabieży. W połowie maja siostry otrzymały od matki Zenony, via siostra Emilia z Jarosławia, polecenie „zlikwidowania wszystkich spraw placówki niżniowskiej oraz wyjazdu do Szymanowa. Był to grom z jasnego nieba” – pisała siostra Marcela w kronice: „po wszystkich mękach, któreśmy przeszły, by tej placówki Zgromadzenia nie stracić, mamy ja rzucić w chwili, gdy wszystko się dźwiga i to bez możności przedstawienia Matce, jak sprawy stoją.”
O konieczności poddania sie woli matki przekonały ja ostatecznie słowa siostry Michaeli: „Nie może być błogosławieństwa Bożego, tam gdzie nie ma całkowitego posłuszeństwa”. W wyjeździe pomogła im siostra Krysta z Nowego Sącza, przysyłając znajomego kolejarza Siedlarza. Siostry spakowały swoje rzeczy, zabrały też ze sobą naczynia liturgiczne z kaplicy. Klasztor pozostawiły pod opieka sióstr Józefitek, których dom legł w gruzach i zafurtowej siostry Franciszki Kasiorowskiej. Po blisko tygodniowej podróży, w nocy 23 maja siostry: Marcela, Michaela, Teresa i Jacenta dotarły do Szymanowa. Wzruszające było ich powitanie, po wszystkim co przeszły w Niżniowie, a o czym tutaj wiedziano już z opowiadań sióstr Maurycy i Łucji. Okazało się też, że nie dotarł do siostry Marceli list matki Zenony z 2 maja, a były w nim słowa: „…Ja te sprawę rozstrzygam w ten sposób; macie zostać, o ile nie ma groźnego niebezpieczeństwa, polecać stanowczo nic nie mogę, bo nami kieruje Bóg przez okoliczności”. Teraz matka ze swa rada zastanawiała się, jak ratować opuszczony dom. Do Niżniowa chciała wracać siostra Marcela, zgłosiła się z taka prośbą również siostra Zofia, przebywającą wówczas w Nowym Sączu, to ona jeszcze w czasie I wojny światowej powiedziała siostrze Eugenii, że pragnie za ten dom oddać Panu Bogu swoje życie. W końcu padła decyzja, że pojadą tam obie i siostra Marcela pomoże zainstalować się siostrze Zofii, ale potem wyruszy do Jazłowca, aby po powrocie do Szymanowa zdać matce relacje z sytuacji panującej również w tym domu.
Do Niżniowa dotarły 8 VI 1944 r. Poszły do kościoła na Msze św. o godz. 10, a zaraz po niej były świadkami okrutnej łapanki zorganizowanej przez Niemców. W klasztorze na szczęście byli Węgrzy, ale w okolicy było bardzo niebezpiecznie. Drogi i lasy obstawiły bandy Bulby i Bandery – czego siostry nie wiedziały. Ich pułkownik zapowiedział, że nie mogą liczyć na przepustkę do Jazłowca, a kiedy później próbowały dotrzeć tam bez pozwolenia, zawrócił je z drogi. Dwa kilometry od Jazłowca był front, ewakuowano już ludzi z Nowosiółki, Dulib, Złotego Potoku i Jazłowca. W każdej chwili czekało to również klasztor. Siostra Zofia była przerażona ruina domu i zniszczeniem ogrodu, ale ludziom we wsi, cieszącym się na widok sióstr, mówiła: „przyjechałam, by z wami pozostać”. 4 VII pisała ona do matki Zenony:
„Dzięki Pani naszej Jazłowieckiej, której ufam bezgranicznie, mam już swoje najniezbędniejsze rzeczy, ale braku ich nie odczuwałam, poratowana serdecznie przez Jazłowiec. Tu ofensywa stoi w miejscu, codzienne naloty na Stanisławów, a tu często nad Dniestrem. Niemcy poprawnie się zachowują, Madziarzy zawsze serdeczni. Odwiedzam chore na wsi, tu mam często odwiedziny. Z Siostrami czarnymi (Józefitkami) siostrzane stosunki”.
Na propozycje matki, że przyśle jej siostrę Teresę, pisze, że nie jest to potrzebne, bo – „Dzieci gromadzić nie można, bo ich nawet w kościele nie widać, prócz rocznych lub do 5 lat; inne pasa lub z powodu popalenia mieszkają daleko po polach”. Okoliczna ludność nadal w klasztorze szukała porad, książeczek do nabożeństwa, różańców. W kolejnym liście do matki, z 12 VII czytamy: „Sytuacja bardzo niepewna, a mnie spokojnie i bezpiecznie w ręku Bożym, z przeświadczeniem opieki Pani naszej”. Z zapisków siostry Gabrieli, zatytułowanych „Ostatnie lata Domu Jazłowieckiego”, wynika, że do dnia 20 VII 1944 r. siostry w Jazłowcu miały kontakt z Niżniowem. Tego dnia, wraz z odejściem stamtąd Niemców, został on przerwany. W sierpniu dotarła wiadomość, że siostra przełożona w Niżniowie jest chora i prosi, by przyjechała do niej siostra ekonomika. Ta prośba nie bardzo pasowała do siostry Zofii, a siostra Gabriela obawiała się podróży siostry Letycji – młodej, zwracającej uwagę swoja uroda i nieznającej ani języka ukraińskiego, ani rosyjskiego. Jednak na drogach, po przemarszu wojsk sowieckich zdawał się panować spokój, siostra Letycja nalegała, że chce pomóc siostrze Zofii i w końcu 21 VII pojechała tam z Polką, dobrze znającą język ukraiński. Miała wrócić za kilka dni.
Tymczasem do Jazłowca zaczęły docierać niepokojące informacje, że w lasach pojawili się partyzanci ukraińscy. Wzywano księdza i siostrę Aurelie do rannych, czworo ludzi nie powróciło do domu z targu w Złotym Potoku. Siostry ogarnął niepokój, gdyż siostra Letycja nie wracała. Dotarła też do klasztoru wiadomość, że 23 VIII w Rusiłowie widziano siostry – Zofie i Letycję oraz towarzyszącą im Kasię Szczerbatą idące w stronę Jazłowca. Ponieważ było już więcej przypadków zaginięć bez wieści, Siostry spodziewały się najgorszego. Poszukiwania nie przynosiły rezultatów. Dopiero na początku listopada w lesie rusiłowskim, zaledwie 3 km od Jazłowca, odnaleziono zwłoki najpierw siostry Letycji, a potem siostry Zofii. Były na nich ślady bestialstwa ludzi, a także wygłodzonych zwierząt. Siostra Letycja, powszechnie znana w okolicy z dobroci serca i ofiarnej pomocy potrzebującym, śniła się wielu ludziom i żegnano ja z ogromnym bólem. Obie Męczennice pochowano w grobowcu w Jazłowcu. O dalszych dziejach Niżniowa siostry dowiedziały się w marcu 1945 r. od przejeżdżających przez Jarosław uciekinierów ze Stanisławowa. Ksiądz Wnuk, ex oficer, kapelan wojskowy w czasie poprzedniej wojny zamienił klasztor na twierdzę otoczoną drutem kolczastym i pilnowaną przez wartowników. Znalazło tu schronienie około 120 rodzin. Przez kilka miesięcy był spokój ale potem nadeszła nowa fala szczególnie okrutnych napadów w okolicy i ludzie, pomimo rad księdza, żeby pozostali, zaczęli stąd uciekać.
W końcu i ksiądz, zapewniwszy przedtem transport siostrom Józefitkom i siostrze Franciszce, wyjechał. One już tego nie zdążyły uczynić. W nocy z 7 na 8 marca do domu wpadła uzbrojona banda ukraińska. Siostry wymordowano, jedynie przełożona, ciężko ranna ktoś uratował, a klasztor i kościół spalono. Kilkanaście lat po zakończeniu wojny, w 1959 r., jedna z uczennic sióstr, była mieszkanka Niżniowa, doniosła siostrze Immaculacie, że jej krewny był w Niżniowie i widział, że klasztor został rozebrany do fundamentów, a z kościoła pozostała jedna wieża i też jest już rozbierana. Wymowny jest fragment jej listu: „Ile za mej pamięci czyniono w tym klasztorze miłosierdzia dla biednych przez Siostry. To były złote czasy”. Dzisiaj na terenie, gdzie stał kościół i klasztor, znajduje sie park maszyn rolniczych. W jednym miejscu zachował się ślad fundamentów nawy kościoła, który prawdopodobnie nie dał się rozbić. Ocalał na szczęście grobowiec sióstr. Zdewastowany w czasie II wojny światowej, potem nadal niszczony, został uporządkowany w latach dziewięćdziesiątych, kiedy siostry mogły wreszcie odwiedzić miejsca, w których i pracowały przez długie lata. W archiwum zakonnym zachowały się notatki, z których można odtworzyć początki istnienia tego grobowca. Otóż w roku 1899 r. Siostry nabyły grunt od Wasyła, a potem prace budowlane powierzyły Kuriańskim, zacnym gospodarzom z Jazłowca, „którzy mieli już swoje zasługi w Zgromadzeniu”. Całość robót nadzorował p. Odyniec, były powstaniec styczniowy, który pomagał siostrom już przy remoncie domu, kiedy był on adaptowany na klasztor i zakład naukowy. W maju 1890 r. w Niżniowie przebywała matka Marcelina z siostra Paula i wtedy ks. arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński poświecił grobowiec.
Artykuł pochodzi z Zeszytów Tłumackich 1 (41) 2008 i został zamieszczony dzięki współpracy z Ogólnopolskim Oddziałem Tłumaczan. Autorem artykułu jest Romana Szymczak (Galewicz)