Po raz pierwszy zorganizowaną grupą wyruszyliśmy do Kazachstanu. Odwiedziliśmy potomków zesłańców z 1936 r., pochodzących z Kresów I RP. Rodaków, którzy przetrwali chłód, głód i sowiecki terror tworząc początkowo w ziemiankach nowe wsie – Podolskie i Oziorne. W Kokczetaw poznaliśmy dynamiczne polskie stowarzyszenie napędzane liczną polską młodzieżą. Wyprawa była obfita we wzruszające spotkania, przywieźliśmy im kawałek Polski, udokumentowaliśmy ich relacje i historie. Razem pracowaliśmy ratując zesłańcze mogiły. Przyjrzeliśmy się procesowi repatriacji, jeszcze mocniej idziemy ku budowie domu kresowego i ściągnięcia krajów do macierzy. Wstępna relacja już na portalu!
Rankiem 12 sierpnia wyruszyliśmy w podróż na dalekie stepy Kazachstanu, najpierw pociągiem z Wrocławia do Warszawy na lotnisko Fryderyka Chopina. Już tam czekał na nas boeing 737 w barwach naszych Polskich Lini Lotniczych. Z lekkim opóźnieniem samolot zapełniony co do ostatniego miejsca wyruszył na wschód. Wylecieliśmy o północy wzbijając się nad rozświetloną Warszawą, której wygląd zapiera dech w piersiach polecieliśmy następnie nad Białoruś, Wołgę i Samarę. 4:30 lądujemy w dawnej Astanie – obecnie Nursułtan. Na miejscu odebrali nas przedstawiciele polskiej ambasady, ambasada była naszym pierwszym celem. Zostaliśmy przyjęci przez ambasadora RP Selima Chazbijewicza oraz przedstawicieli Konsulatu RP na obwód Akmolski. Już w ambasadzie zostaliśmy serdecznie przywitani, otrzymaliśmy w ekspresowym tempie pigułkę wiedzy o Kazachstanie, a także materiały dydaktyczne z którymi wyruszyliśmy dalej w step.
Centrum Nursułtanu robi piorunujące wrażenie przypominając Dubaj. A może Dubaj przypomina Nursułtan. Bogactwa Morza Kaspijskiego zostały uwidocznione w centrum stolicy, jeszcze dwadzieścia parę lat temu był tam step. Spotkaliśmy się z naszymi przyjaciółmi – członkami rodzin naszych znajomych repatriantów z Wrocławia.
W Nursułtanie zaskoczyła nas pewność siebie i gościnność Kazachów. Którzy przychodzili się z nami przywitać, szczególnie osoby młode, które miały możliwość studiować w Polsce lub w jakikolwiek inny sposób miały kontakt z Rzeczpospolitą. Po krótkim ale intensywnym spotkanie ze stolicą gospodarzy wyruszyliśmy dalej na północ do wsi Podolski, gdzie czekali już na nas zniecierpliwieni nasi krajanie.
Zostaliśmy zakwaterowani u Państwa Rajsy i Witolda Nesterenków, gdzie zostaliśmy przyjęci z największą gościnnością. Po naszym przybyciu poznaliśmy inne rodziny, które również na nas czekały. Poznaliśmy historię miejscowości, która jest jednocześnie wzorem jak wyglądały pierwotne toczki (ros.kropka), z których kolejno powstawały wsie. Wieś Podolski była toczką nr:4, po zesłaniu w 1936 roku, zesłańcy nie mogli jej opuszczać, zmieniło się to dopiero w 1953 roku po śmierci Stalina. Nazwy wsi wskazywały skąd wywodziły się rodziny zesłańców, nieopodal wsi Podolski leży wieś o nazwie Donieck. Rankiem następnego dnia rozpoczęliśmy pracę na cmentarzu w Podolskim. Dziś w Podolskim ponad 20 rodzin, czyli prawie cała wieś od wielu, wielu lat czeka na repatriację. Części się to już udało.
Odgłosy naszej pracy i wieść o przyjeździe rozniosły się po okolicy. W krótkim czasie przybyło na cmentarz wielu Rodaków, którzy przyszli pomóc nam w pracy. Byliśmy również wspomagani pierożkami i inną strawą by mieć więcej energii do pracy.
Latorośl z rodziny Kulasiewiczów wsparła nas swymi kosami!
Początkowo gdy zesłańcy przyjechali był tylko step, Stalin widząc, że Polacy za Zbruczem się nie sowietyzują postanowił ich unicestwić. Ci którzy nie zostali zakatowani i rozstrzelani w katowniach NKWD mieli zginąć z głodu i chłodu w stepie. Przez pierwsze lata Polacy żyli w ziemiankach, wielu zginęło już w trakcie samej wywózki, szczególnie dzieci. Wybawieniem okazał się naród kazachski, który sam nie wiele posiadając dzielił się wszystkim z tymi co na katordze. Wielokrotnie słyszeliśmy relację o Kazachach, którzy konno podjeżdżali do pędzących wagonów wrzucając do nich kurt (suszone kulki z sera) oraz chleb. Zarówno w Podolskim jak i Oziornym mieliśmy możliwość zobaczyć jak te ziemianki wyglądały. W Podolskim Pan Górski pokazał nam pozostałości swej ziemianki, zaś w Oziornym natrafiliśmy na zdjęcia i ruiny ziemianek. Polacy żyli w nich ponad 30 lat!
Ile wart byłby nasz wyjazd jeśli byśmy nasze spotkania, emocje i relacje zachowali dla siebie. I tak część wyruszyła na wycieczkę do Tańszy, a część na obchód wsi. Aby nasza wyprawa się przysłużyła dla ogółu przeprowadziliśmy „kolęde”, chodząc od domu do domu odwiedzaliśmy Rodaków, wypytując o repatriację, historie rodzinne, jak żyją, przynosząc ze sobą upominki i wieści z Polski.
Po kilku intensywnych dniach w Podolskim nadszedł nasz dzień wyjazdu do Oziornego. Wsi do której również przybyli zesłańcy w 1936 roku. Oziorne jest katolickim sanktuarium Kazachstanu za sprawą cudu, który miał tam miejsce w latach 40-tych. W czasie gdy zesłańcy zimą umierali z głodu nadeszła odwilż w wyniku, której odsłoniło się zamarznięte jezioro pełne ryb, dzięki czemu zesłańcy przeżyli. Mieszkańcy Oziornego własnymi rękoma wybudowali katolicki kościół pod wezwaniem św. Józefa. Zostaliśmy zakwaterowani w domu pielgrzyma, na miejscu mieliśmy te same zadania. Poznać ludzi, przeprowadzić prace na cmentarzu, udokumentować jak najwięcej relacji.
Najpierw wizytę w Oziornym rozpoczęliśmy od kolędy, dobry taktem jest najpierw przywitać się z gospodarzami i poinformować o prowadzonych przez nas pracach.
Pani Adela pozostała już sama, takie osoby w pierwszej kolejności będziemy repatriować do domu kresowego.
Władysław Korczyński z proboszczem Wojciechem Malinewskim
Pani Lonia Korczyńska
Nazajutrz przystąpiliśmy do pracy nieocenioną pomocą dla nas byli Państwo Leonia i Władysław Korczyńscy, którzy byli z nami cały czas obecni.
Pani Lonia i Władysław Korczyńscy żygulikiem przez step, a my z tyłu. Pięknym widać tak długie i kochające się małżeństwo.
Wiele mogił nie było widocznych, tak jak na Syberii i na Kresach stawialiśmy krzyże!
W Oziornym odwiedzili nas Prezesi Stowarzyszenia Polaków Obwodu Akmolskiego, Aleksander oraz Ludmiła Suchowieccy z Kokczetaw. Miasta będącym ostatnim punktem naszej wyprawy. W Oziornym głównym naszym zadaniem na cmentarzu było wykarczowanie lasu i odkrycie starego krzyża upamiętniającego osoby pochowane na tamtejszym cmentarzu. Nim wyruszyliśmy do Kokczetaw pojechaliśmy zobaczyć krzyż wdzięczności dla narodu kazachskiego za okazaną pomoc zesłańcom, zwanym również krzyżem Wołyńskim.
Przed wyjazdem z Oziornego do Kokczetaw zawitaliśmy do lokalnej szkoły w której uczy się aż 37 uczniów!, tak małe szkoły muszą być utrzymywane, gdyż z racji odległości uczniowie nie mogą uczęszczać do innych. W szkole mieści się muzeum zesłańców, w którym są ich pamiątki a także tablica rozmieszczenia domów mieszkańców nowo budowanej wsi w 1936 roku.
Po wizycie w muzeum i pożegnaniu się z Oziornym i Rodakami wyruszyliśmy do Kokszetau po ostatnim naszym zachodzie słońca i spędu koni.
W Stowarzyszeniu Polaków Obwodu Akmolskiego w Kokszetau zostaliśmy tradycyjnie wspaniale przyjęci, przede wszystkim byliśmy zaskoczeni dużą ilością młodzieży, która skupia się przy związku, a w zasadzie przy jego zespole pieśni i tańca „Polanie”, który promując polski folklor jest znany w całym Kazachstanie. Polacy w Kokszetau jak i inne mniejszości narodowe dysponują nieodpłatnie nowymi i nowoczesnymi siedzibami, co bardzo pozytywnie mówi o podejściu Kazachów do mniejszości narodowych.
Po intensywnych 10 dniach w Kazachstanie nadszedł ten smutny dzień, dzień naszego powrotu. Jak było nam dobrze i swojsko nie da się słowami opisać. Ta gościnność, okazane nam serce, radość ze spotkania, historie które usłyszeliśmy. Też smutek i rozgoryczenie widząc ile lat już Polacy nie mogą się doczekać repatriacji. Wielu ze starszego pokolenia nigdy się repatriacji nie doczekało. Spotkaliśmy osoby starsze, które z płaczem prosiły nas byśmy zabrali je do kraju, by przed śmiercią mogły zobaczyć Polskę, ojczyznę, której nigdy oni, ani ich dziadkowie nie widzieli. Zostali po sowieckiej stronie Zbrucza, niektórzy z przodków zesłańców widzieli jedynie maszerujące legiony polskich ułanów i piechoty gnających hordy bolszewickie za Kijów. W Kazachstanie spotkaliśmy nie tylko szczerych i okazujących całe swe serce ludzi, ale i najlepszych Polaków, którzy czerpią ogromną radość z tego, że mogą porozmawiać z kimś po polsku, pomodlić się w ojczystym języku, czy go nawet usłyszeć. Przez lata nie mogli mówić w polskiej mowie, za co groziły różne reperkusje łącznie z karą śmierci. Pani Lonia opowiedziała nam historię z dzieciństwa gdy w urzędzie podając z odwagą swą polską narodowość będący tam enkawudzista, odpowiedział jaka z niej Polka skoro nie zna polskiego języka, Rodaczka odpowiedziała, że nie jest kwestią mówienie w języku polskim, lecz myślenie po polsku. Stąd dla nas jak i dla każdego żyjącego dziś w kraju płynie lekcja pokory by doceniać to co mamy, że możemy mówić po polsku, mamy polskie media, mamy swój kraj. Będąc tak daleko się dopiero to docenia, jednak nie chodzi o same kwestie patosu, lecz i o życie codziennie. Polskie wioski w Kazachstanie nie przypominają polskich wsi, do wielkich ośrodków miejskich jest kawał drogi przez step, nie licząc głównych dróg, które są bardzo dobrej jakości to bardzo trudno jest z transportem.
Z naszej wyprawy ukaże się wiele filmów i reportaży, na które przyjdzie troszkę poczekać. Mamy bardzo dużo materiałów do przebrania. Mamy nadzieję, że będzie nam dane powrócić do Kazachstanu. Życzmy
Poległym zesłańcom wiecznej pamięci,
Rodakom szybkiej repatriacji,
Narodowi Kazachstanu szczęścia i rozkwitu
Zdjęcia: Klaudia Bednarska
Tekst: Artur Sułkowski
Widząc jak wyglądają polskie losy w Kazachstanie jeszcze prężniej przystępujemy do zakończenia budowy Domu Kresowego.